Izrael, kraj totalnej mieszanki kulturowej. Ziemia święta – nic więc dziwnego, że ważna, również dla Polaków. Zapraszamy na relację z podróży po Izraelu. Nasza wyprawa odbyła się w terminie 25.02.2019-04.03.2019. Dowiedz się, co warto zwiedzić w Izrealu w ciągu zaledwie tygodnia 🙂
Bilety lotnicze
Zanim w ogóle kupiliśmy bilety do Izraela, zastanawialiśmy się jak to dobrze rozegrać. W końcu Izrael ma tak dużo do zaoferowania, ale lecąc tylko na południe – nie zobaczymy za wiele na północy, z kolei lecąc tylko na północ, ominą nas wszystkie pustynne krajobrazy południa! W tym momencie wpadliśmy na pomysł, żeby polecieć do Ejlatu i wrócić z Tel Awiwu lub odwrotnie. Uznaliśmy, że to pozwoli nam zobaczyć dużo więcej w czasie, który mieliśmy do dyspozycji!
Po tej prostej dedukcji staliśmy się posiadaczami biletów:
- Z Poznania do Ejlatu – 154,92 zł (dopłaciliśmy za większy bagaż podręczny)
- Z Telawiwu do Wrocławia – 180,55 zł (również z większym bagażem podręcznym)
Razem za loty zapłaciliśmy 335,47 zł. Oczywiście, że da się taniej, ale mając do dyspozycji w miarę ograniczony termin i lecąc w 4 osoby, zawsze wyjdzie trochę drożej niż by się chciało :D.
Lotnisko
Przed przylotem do Izraela naczytaliśmy się o ciężkich kontrolach bezpieczeństwa, które serwują nam służby tego kraju. Nastawiałam się na najgorsze. Jak było naprawdę? Dowiecie się z tego wpisu :).
Po wyjściu za bramki otrzymaliśmy od miłej Pani reklamówkę z informacjami o Ejlacie i okolicy, wszystkie ulotki po polsku! 😮 Od razu skierowaliśmy się do stanowiska z biletami autobusowymi, musieliśmy jakoś dostać się do Ejlatu z lotniska Ovda. Dowiedzieliśmy się, że na lotnisku jest maszyna, w której można płacić kartą, ale akurat dzisiaj nie działa. Zmusiło nas to do wymiany waluty w kantorze (kurs był zbójecki, jak to na lotniskach bywa). Potrzebowaliśmy uzyskać 21,50 ILS, za co zapłaciliśmy po 8 USD. Zielony autobus izraelskiej sieci Egged (nr 282) już czekał na pasażerów. Bilet za gotówkę kupiliśmy u kierowcy i ruszyliśmy w drogę! Po dotarciu do Ejlatu było już ciemno. Po całym dniu w podróży uznaliśmy, że nasze zwiedzanie najlepiej będzie zacząć następnego dnia.
Zamieszczam mapkę z zaznaczonymi miastami noclegów, miejscami, które zwiedzaliśmy i trasą samochodową, którą pokonaliśmy będąc tydzień w Izraelu :).
Dzień 1
Rano, chłopaki podeszli do centrum miasta i wynajęli zarezerwowany wcześniej samochód. Uznaliśmy, że przy możliwości podziału kosztów na 4 osoby, taka forma zwiedzania Izraela będzie najlepsza. Więcej o transporcie w Izraelu możecie poczytać w tym poście :).
Red Canyon
Pierwszym miejscem, które odwiedziliśmy był Red Canyon. Samochodem dojechaliśmy pod sam parking i ruszyliśmy na krótką trasę pieszą po kanionie. Pogoda była idealna. Mimo, że była to dopiero końcówka lutego, to na południu świeciło słoneczko i było bardzo ciepło (ok 27 stopni). To jest miejsce, które koniecznie trzeba odwiedzić będąc w okolicy Ejlatu! Formacje skalne robią niesamowite wrażenie. Skała ma kolor pomarańczowy, momentami czerwonawy. Przez cały nasz spacer zastanawiałam się czy po deszczu skała nabiera intensywnie czerwonej barwy! Szlaki nie są trudne, my poradziliśmy sobie bez problemu w adidasach, chociaż wybór butów trekkingowych byłby równie słuszny (jak nie słuszniejszy :D). Przed wyjazdem długo zastanawialiśmy się, czy brać treki (jak zwykle robimy), czy jednak wybrać adidasy. Stanęło na adidasach z grubszą podeszwą i nie żałujemy tego wyboru. Informacje praktyczne odnośnie Red Canyon —>> klik :).
Morze Czerwone i Ejlat
Po zwiedzeniu kanionu wróciliśmy na chwilę do Ejlatu. Chcieliśmy chociaż przez kilka minut popatrzeć na morze Czerwone i kto wie… może się nawet w nim zanurzyć. Ostatecznie na pływanie zdecydował się tylko Piotrek. Nad wodą dosyć mocno wiało, przez co wydawało się, że temperatura jest znacznie niższa :p. Z relacji Piotrka wynika, że przy samym brzegu jest całkiem ładna rafa i dużo kolorowych rybek. Już wstępnie zaplanowaliśmy, że kiedyś wrócimy do Ejlatu chociażby na weekend, tylko po to, żeby popływać z kolorowymi rybkami :).
Nad morzem spędziliśmy niecałą godzinę, wskoczyliśmy do samochodu i za namową Sebastiana pojeździliśmy chwilę po Ejlacie, żeby zobaczyć jak wygląda to miasto (na zwiedzanie samego Ejlatu nie wystarczyło nam już czasu). Ejlat to nic innego jak nadmorski kurort. Hotele znajdujące się przy samym wybrzeżu mają przedziwną architekturę, niektóre przypominają wręcz pałace!
Timna Park
Po krótkiej przejażdżce udaliśmy się do Timna Parku. Ogromny park, po którym najlepiej poruszać się samochodem (no chyba, że ktoś ma cały dzień do dyspozycji, to można również wynająć rower i rozważyć taką opcję!). Nie sądziłam, że na pustynnym terenie mogą wykształcić się tak niesamowite skalne formacje! Cały park robi mega wrażenie, a jego zwiedzanie polega na podjeżdżaniu samochodem do różnych atrakcji. Jest też bardzo dużo pieszych ścieżek, mając więcej czasu na pewno warto nimi podążyć! Więcej szczegółów odnośnie Timna Parku —> klik!
Po tak intensywnym dniu ruszyliśmy samochodem do Mitzpe Ramon, żeby tam przespać jedną noc. Byliśmy tak wykończeni, że Beata z Sebastianem od razu pozasypiali na tylnym siedzeniu, a ja starałam się dotrzymać towarzystwa najlepszemu kierowcy na świecie <3. Było ciężko, oczy na zapałki, nie wiem skąd Piotrek brał moc żeby jeszcze prowadzić :p.
Po 2 godzinach jazdy w kompletnych ciemnościach dotarliśmy do Mitzpe Ramon. Po wyjściu z samochodu okazało się, że wiatrzysko urywa nam głowy, a temperatura jest o jakieś…. 10 stopni niższa! Z 25 stopni w Ejlacie zrobiło się 15 w Mitzpe Ramon… brrr….!
Dzień 2
Ten dzień miał być równie intensywny jak poprzedni. Zaplanowaliśmy zwiedzanie Makteszu Ramon, Avdat (Oboda) oraz Ein Avdat.
Maktesz Ramon
Podjechaliśmy pod centrum informacji turystycznej, żeby podejść na pierwszy punkt widokowy przy Makteszu. Wspinając się po schodach znaleźliśmy obiektyw do aparatu! Ale ktoś miał pecha! Wzięliśmy go ze sobą w nadziei, że na górze znajdziemy właściciela, gdyby tak się nie stało, zamierzaliśmy zanieść go do informacji turystycznej. Na punkcie widokowym poza nami była tylko jedna para i voila… mieli ze sobą aparat. Podeszliśmy i grzecznie zapytaliśmy czy czegoś przypadkiem nie zgubili. Facet z aparatem w ręku od razu zaczął w panice przeszukiwać cały swój pas, do którego miał poprzyczepiane różne części i stwierdził, że owszem, zgubił obiektyw. Oddaliśmy sprzęt parze Kanadyjczyków i zajęliśmy się kontemplowaniem niesamowitych widoków!
Przed nami roztaczała się wielka dziura w ziemi, z tej wysokości robiło to ogromne wrażenie. Podjechaliśmy do jeszcze jednego punktu widokowego, a później zjechaliśmy w dół, w krater i przeszliśmy kawałek trasą trekkingową. Chcieliśmy pochodzić dłużej, ale baliśmy się, że nie wystarczy nam czasu na resztę przewidzianych na ten dzień atrakcji. Słońce w okresie zimowym zachodzi bardzo wcześnie, przez co czasu na zwiedzanie jest naprawdę niewiele. Więcej o Maktesz Ramon przeczytacie tutaj —> klik!
Avdat i Ein Avdat
Nasza decyzja o szybszym wyjeździe z Mitzpe Ramon okazała się słuszna. Dojechaliśmy do Avdat (Oboda) o godzinie 12 i dowiedzieliśmy się, że ostatni wjazd do parku narodowego Ein Avdat odbywa się o 14:30, gdybyśmy posiedzieli trochę dłużej w Makteszu Ramon, moglibyśmy nie zdążyć. Miła Pani w kasach w Avdat przekazała nam dużo cennych informacji o tym co warto zwiedzić. Dała nam również mapkę z pozaznaczanymi trasami samochodowymi, którymi powinniśmy jechać ze względu na ich urok. Kupiliśmy łączony bilet, który upoważniał nas do wejścia do 6 różnych atrakcji, co cenowo było bardziej opłacalne niż kupowanie oddzielnych biletów. O biletach na atrakcje i biletach łączonych poczytasz tutaj —> klik!
Przy okazji otrzymaliśmy jeszcze jedną, raczej niezbyt dobrą wiadomość. Okazało się, że kolejnego dnia w Izraelu ma szaleć burza, szczególnie nad morzem martwym, czyli tam gdzie zamierzaliśmy spać i kolejnego dnia zwiedzać. Nie było możliwości odwołania naszych noclegów, więc stwierdziliśmy, że zobaczymy jak się sytuacja rozwinie i najwyżej zmienimy plany.
.
W samym Avdat nie ma za wiele do zwiedzania. Są to ruiny starożytnego miasta. Spacer po twierdzy byłby z pewnością bardziej przyjemny, gdyby tak okrutnie nie wiało, naprawdę momentami myśleliśmy, że nas zwieje z tej góry!
Po zejściu z ruin ruszyliśmy w stronę parku narodowego Ein Avdat. Udało nam się dotrzeć tam przed godziną ostatniego wjazdu i ze spokojem mogliśmy przejść podstawową trasę wzdłuż kanionu i z powrotem. Bardzo nam się tam podobało! Nad niewielką rzeczką górują majestatyczne, strome ściany kanionu, a w ich wyżłobieniach siedzą niemal nieruchomo sępy! To miejsce robiło niesamowite wrażenie! Szczegóły o Avdat i Ein Avdat tutaj —> klik!
Spaliśmy w miejscowości Arad położonej ok 40 km od Morza Martwego. Była to zdecydowanie tańsza opcja niż spanie nad samym jego brzegiem. Jadąc do Arad zastosowaliśmy się do zaleceń sprzedawczyni z Avdat. Dzięki niej w drodze samochodem dane nam było podziwianie przepięknych widoków z samego środka jeszcze innego Makteszu.
Na kolejny dzień faktycznie prognozy zapowiadały cały dzień deszcz i bardzo silny wiatr, silniejszy nawet od tego, z którym zmagaliśmy się tego dnia.
Dzień 3
Może nie była to burza stulecia, ale huczący na zewnątrz wiatr i padający deszcz skutecznie zniechęcił nas do podejmowania jakiś prób dostania się do Masady czy Ein Gedi. Uznaliśmy, że ten dzień przeczekamy i spędzimy go na graniu w planszówki i oglądanie filmów. Dobrze zrobiliśmy, bo jak się okazało, zarówno Masada jak i Ein Gedi były zamknięte na cztery spusty.
Dzień 4
Masada
Zebraliśmy się z samego rana do Masady. Po przejechaniu kilkudziesięciu kilometrów, już na drodze równoległej do wód Morza Martwego zastaliśmy na drodze barykadę. Podjechaliśmy do strażników z pytaniem jak dostać się do Masady, a oni nie odpowiadając nam, zaczęli między sobą wymieniać zdania, wysiedli z samochodu, podeszli najpierw do jednego samochodu, później do drugiego. Po chwili strażnik pokazał nam dziwny gest ręką – złączył palec wskazujący z kciukiem i potrząsnął ręką w górę i w dół – coś takiego jak robią włosi gdy chcą pokazać, że coś im się podoba :p, po czym wsiedli do samochodu i odjechali lewym pasem (na prawej nadal stała barykada). My totalnie zdezorientowani nie wiedzieliśmy co mamy robić. Jechać za nimi? Zostać tutaj? Szukać innej drogi? :p.
Barykada była ustawiona za rondem, więc uznaliśmy, że objedziemy rondo dookoła i ustawimy się za autobusem, który właśnie nadjechał najwyraźniej z tym samym zamiarem dostania się do Masady. Po chwili barykada się zwinęła i pojechała dalej, a za nią wszystkie samochody. Tuż za skrętem do Masady ujrzeliśmy na drodze tych samych strażników, którzy przed chwilą blokowali drogę. Blokowali ją nadal, ale kilkanaście kilometrów dalej, dzięki temu turyści mogli dojechać do Masady. Przynajmniej od tej strony :p.
Na miejscu spotkała nas niemiła niespodzianka. Ale o tym dowiecie się z wpisu z informacjami praktycznymi dot. Masady, który znajdziecie tutaj —> klik. Po wjeździe na górę ujrzeliśmy duży, pusty plac z ruinami dookoła no i co najważniejsze – niesamowity widok – z jednej strony na Morze Martwe, a z drugiej strony na góry. Coś pięknego. Właściwie cały urok Masady leży właśnie w jej położeniu. Pustynia, góry, morze – to wszystko w jednym miejscu!
Ein Gedi
Po zejściu z twierdzy mieliśmy nadzieję, że barykada drogi została zwolniona – w końcu chcieliśmy jechać dalej – do Ein Gedi. Naszych znajomych strażników nie zastaliśmy przy skręcie z Masady na główną drogą, za to stali nieco dalej i chronili samochody przed….. przejazdem przez kałużę!!! Dosłownie :p. Na środku drogi zrobiła się sporych rozmiarów kałuża, ale nie głęboka, po prostu rozległa na całą szerokość jezdni. A z jednej i drugiej strony kałuży stał patrol zapewniający przejeżdżające pojazdy, że droga jest przejezdna. Ten sam strażnik pokazał nam ten sam dziwny gest i przejechaliśmy przez kałużę, czując się przy tym bardzo bezpiecznie :D. Śmieszna sytuacja, w Polsce nie do pomyślenia, że ktoś miałby pilnować samochody przed przejazdem przez kałużę :p.
Rezerwat Ein Gedi to kolejne piękne miejsce. Najpierw idzie się wąwozem kanionu, zaraz obok małej rzeczki i zielonych zarośli. W ten sposób dochodzi się do wodospadów. Można wrócić tą samą trasą lub wspiąć się wyżej. My wybraliśmy tę drugą opcję i podziwialiśmy piękne widoki ze szczytu. Więcej informacji o Ein Gedi tutaj –> klik.
Morze Martwe
Tego dnia pozostało nam dojechanie do Jerozolimy. Przejeżdżaliśmy drogą przez Palestynę. Szkoda mi było opuszczać Morze Martwe bez chociażby zamoczenia w nim palca, więc zatrzymaliśmy się obok jakiejś “plaży”, zaznaczonej na mapach Maps.me. To miejsce ciężko nazwać plażą. Kiedyś owszem, musiał to być całkiem spory ośrodek, ale jedyne co po nim zostało to wysypisko śmieci i ogólny syf. Jeśli chcecie jechać nad morze Martwe to lepiej wybierzcie plażę po stronie izraelskiej a nie palestyńskiej. A planując kąpiel z pewnością potrzebujecie plaży z prysznicem, żeby opłukać się po tej soli! Sama woda była bardzo ciepła i bardzo słona. Po zamoczeniu ręki musiałam spróbować czy rzeczywiście jest tak słona, jak jest to wszędzie opisywane – owszem, potwierdzam, obrzydliwie słona :D. Jeszcze kiedyś zażyję kąpieli w Morzu Martwym – być może po stronie Jordanii… 🙂
Wjazd do Jerozolimy
W samej Jerozolimie również przeżyliśmy stresującą przygodę. Nawigacja wyprowadziła nas w las… Wjechaliśmy do Jerozolimy od jej części palestyńskiej, co oznaczało koszmar na drodze! Ruch jak w centrum Wrocławia o godzinie 16:00, z tym że nikt nie stosuje się do przepisów! Ani piesi, ani pojazdy poruszające się po drogach! Każdy jeden samochód był poobijany, samochody wyjeżdżały zza zakrętów trąbiąc, wciskając się, za nic mając zasady pierwszeństwa, ludzie wchodzili pod koła w miejscu, w którym akurat mieli ochotę przejść. Modliliśmy się, żeby nasz wypożyczony samochodzik wyszedł z tego cało. Na szczęście Piotrek, jak zawodowy kierowca, miał oczy dookoła głowy, robił uniki, hamował, przyspieszał – zawsze w dobrym momencie! Wyszliśmy z tego cało! Także jeśli zdarzy się wam wjeżdżać do Jerozolimy od strony Palestyńskiej to pilnujcie, żeby nawigacja nie ściągnęła was z głównej drogi, bo może się to skończyć różnie!
Od piątkowego zmierzchu do sobotniego zmierzchu w Izraelu panuje Szabat. W judaizmie jest to 7 dzień tygodnia, przeznaczony na odpoczynek. Żydzi traktują ten dzień bardzo poważnie. Zamykane są wszystkie sklepy, nie można pracować, gotować, sprzątać i nie korzysta się w ten dzień z elektroniki! Więc co można robić? Modlić się, oczywiście! 🙂
Plusem dojechania do Jerozolimy w piątek był darmowy parking! Od godziny 13 w piątek do godziny 8 rano w niedzielę można swój samochód zostawić za darmo na wszystkich publicznych parkingach – jest to bardzo dobra wiadomość, biorąc pod uwagę wysokie ceny parkingów w Izraelu :). A o zwiedzaniu Jerozolimy poczytacie tu –> klik.
Dzień 5
Betlejem
Z rana pojechaliśmy do Betlejem. Lało jak z cebra. Co zabawne w Jerozolimie była całkiem ładna pogoda, po przejechaniu długiego tunelu, po jego drugiej stronie, niebo zmieniło się o 180 stopni – czarne, deszczowe chmury towarzyszyły nam przez cały pobyt w Betlejem. W kolejce do groty narodzenia staliśmy godzinę. Czy było warto…. to chyba zależy od tego jak uduchowieni jesteście ;). W Betlejem odwiedziliśmy również grotę mleczną i… polski sklep (z dewocjonaliami) :p. Zjedliśmy także tradycyjne danie palestyńskie w postaci pity z kurczakiem, z surówkami, humusem i falafelem. Więcej o Betlejem tutaj –> klik!
Jerozolima
Drugą połowę dnia spędziliśmy na zwiedzaniu Jerozolimy. Pogoda była już znacznie lepsza. Mimo, że była to sobota, na ulicach i bazarach panował spory ruch. Jednak wystarczyło zgubić się pomiędzy wąskimi uliczkami miasta, żeby zaznać prawdziwego spokoju. Po zapuszczeniu się w dzielnice stricte żydowskie, nie spotkaliśmy żywej duszy. Wszyscy żydzi spędzali czas na modlitwie i kontemplacji wolnego dnia w domowym zaciszu. A co warto zwiedzić w Jerozolimie i jak spędzić tam czas? Dowiecie się z tego wpisu –> klik!
Jeszcze tego samego dnia, po zachodzie słońca ruszyliśmy samochodem w stronę Hajfy, na przedostatni nocleg naszego wyjazdu.
Dzień 6
Zostały nam do wykorzystania 2 wejściówki z biletu łączonego, a w planie mieliśmy tylko jedno miejsce (Cezareę Nadmorską). Według pierwotnego planu mieliśmy do wyboru odwiedzenie ogrodów w Hajfie, miasteczka Akka, Nazaretu i Cezarei Nadmorskiej. W końcu zdecydowaliśmy się na nieco inny plan. Dzień rozpoczęliśmy od odwiedzenia ogrodów w Hajfie, później pojechaliśmy do Rezerwatu Habonim Beach, do odwiedzenia którego upoważniał nas bilet łączony, a na końcu zwiedziliśmy Cezareę Nadmorską.
Hajfa
Ogrody w Hajfie robią wrażenie! Do tej pory w Izraelu obracaliśmy się raczej w pustynnych krajobrazach, a tutaj nagle tyle zieleni! Niestety nie dało się zwiedzić całych ogrodów wchodząc do nich raz. Były różne wejścia z różnych stron i było trzeba dojeżdżać do nich samochodem lub autobusem. Weszliśmy do parku tylko w 2 miejscach. Na środku, tam gdzie stoi świątynia Bahaitów (o Bahaitach i samych ogrodach poczytacie więcej tutaj –> klik), oraz na samej górze, tam gdzie można zrobić najładniejsze zdjęcia całym ogrodom.
Habonim Beach
Później podjechaliśmy do rezerwatu, w którym można zarówno poplażować jak i pospacerować. Jako, że pogoda na plażowanie raczej się nie nadawała, postanowiliśmy trochę pochodzić. Widoki nie były jakieś spektakularne, ale po wczorajszych doznaniach “dla duszy” w Jerozolimie i Betlejem, miło było pochodzić i popatrzeć na bardziej “świeckie” widoki :). W jednym miejscu było szczególnie urokliwie. Była to łąka porośnięta kwitnącymi, kolorowymi kwiatami. O rezerwacie poczytacie więcej tutaj –> klik! 🙂
Cezarea Nadmorska
Ostatnim punktem tego dnia była Cezarea Nadmorska. I było to chyba największe rozczarowanie wyjazdu. Miejsce nadżarte wszechobecną komercją. Więcej tam chyba restauracji niż faktycznych miejsc do podziwiania. Na miejscu okropny syf. Duża część była w remoncie i to się chwali, ale wszędzie walały się worki i belki, które psuły cały klimat. Przy amfiteatrze równie brzydko i brudno. Nie neguję historycznej i archeologicznej wartości tego miejsca, ale przyjemniej by było, gdyby podejście do estetyki w Cezarei było na nieco wyższym poziomie. Mimo mojego zawodu, jest to miejsce, o którym warto napisać więcej, dlatego wpis o Cezarei znajdziecie tutaj –> klik.
Tel Awiw wieczorem
Do Tel Awiwu dojechaliśmy jeszcze przed zachodem słońca. Zwrot samochodu ustalony był na godzinę 17. Piotrek wyrzucił nas pod apartamentem, a sam udał się na poszukiwanie wypożyczalni (która okazała się być w innym miejscu niż wskazywało na to google maps).
Ponieważ było jeszcze wcześnie postanowiliśmy przejść się po centrum miasta. Tel Awiw emanuje zupełnie inną energią niż cała reszta Izraela. Jest to miejsce najbardziej chyba liberalne ze wszystkich. Widać ludzi z każdego zakątka świata. Różne narodowości i religie mieszają się ze sobą. To miasto żyje!
Dzień 7
Wyjazd na lotnisko planowaliśmy pomiędzy godziną 16, a 17 (wylot do Wrocławia o 20:40). Wymeldowanie z apartamentu do 12:00. Postanowiliśmy wstać wcześniej, pójść bez bagaży do Jafy, pozwiedzać, wrócić i już z bagażem na plecach pozwiedzać centrum Tel Awiwu. Nie wyszło :p. Rano lało jak z cebra, nie było mowy o przyjemnym spacerze po mieście. Postanowiliśmy przeczekać. Około 10 przestało padać i stwierdziliśmy, że to nasza szansa. Plany się jednak zmieniły – najpierw pokręcimy się po Tel Awiwie, wrócimy do apartamentu i wtedy dopiero pójdziemy do Jafy. Ledwo wyszliśmy i znowu zaskoczyła nas ulewa. Wróciliśmy zrezygnowani do apartamentu w nadziei, że popołudnie będzie bardziej przyjazne. I tak też się stało! Około godziny 11:30 słoneczko wyszło zza chmur i taka pogoda utrzymała się już do końca dnia.
Założyliśmy nasze plecaki na plecy i ruszyliśmy na Tel Awiw. W słoneczny dzień można z przyjemnością pokręcić się po tym żywym mieście! Fajniej byłoby jednak robić to bez plecaków na plecach :p. Więcej o Tel Awiwie poczytacie tutaj –> klik :).
To jest już koniec 🙂
Nasza podróż dobiegła końca. Było świetnie! Nie ma to jak się solidnie wymęczyć. Aktywne odpoczywanie to najlepsza forma, jaką można sobie wyobrazić!
Jeśli miałabym wybrać jeden najfajniejszy dzień z całego wyjazdu… to nie byłoby to takie łatwe zadanie. Ale pokuszę się o stwierdzenie, że pierwszy dzień był najprzyjemniejszy! Pod względem temperatury i widoków. W moich oczach nic nie przebije natury! Dlatego, jeśli jedziecie do Izraela i macie wątpliwości co tak właściwie zwiedzić to ja wam powiem… jedzcie na pustynię Negew, to tam jest najpiękniej! 🙂
Zapraszam już wkrótce na kolejne wpisy, które przybliżą wam zwiedzanie Izraela od tej bardziej praktycznej strony 🙂
Koszty
A tymczasem jeszcze małe podsumowanie kosztów wyjazdu (na 1 osobę, podaję w zł, kwoty płacone w ILS przeliczam po średnim kursie 1,0561 😉 ):
- Bilet lotniczy z Poznania do Ejlatu i z Telawiwu do Wrocławia: 335,47 zł
- Wynajem samochodu + paliwo (przy 4 osobach): 330,77 zł
- 7 noclegów w 4-osobowych apartamentach: 553,61 zł
- Wejściówki do parków narodowych i atrakcji 205,95 zł
- Autobusy, pociągi (na / z lotnisko, do / z Betlejem) 61,15 zł
- Jedzenie 234,21 zł
Razem 1 721,16 zł
Można taniej – wystarczy znaleźć bilety w lepszej cenie i nocować w hostelach, my jednak podczas tego wyjazdu postawiliśmy na komfort i wynajmowaliśmy apartamenty :).