Gruzińska punktualność – Gruzja część 1

W kilku kolejnych wpisach opowiem wam o naszej wspaniałej wycieczce do Gruzji, a zacznę od…. narzekania :). Powiem trochę o tym jaka jest gruzińska (nie) punktualność i o problemach z wcześniejszymi rezerwacjami. Dowiecie się jakie były nasze początki w tym pięknym kraju. Ten wpis nie zawiera zdjęć, ale w kolejnych częściach będzie ich cała masa. Dlatego zachęcę Cię do dalszego skrolowania tą piękną fotką:

Grużińska punktualność - Gruzja część 1

Jeszcze przed wylotem…

01.11.2018, w ten dzień lecieliśmy do Gruzji, ale jak lecieliśmy… Na totalnego wariata! Plany co do liczby uczestników zmieniały się co trzy sekundy. Na początku mieliśmy jechać z moją siostrą Karoliną i jej chłopakiem Markiem. Po ich dość nagłej rezygnacji, zaczęliśmy rozglądać się za innymi chętnymi do wyjazdu. Byliśmy nastawieni raczej na wyjazd w małej grupie, niż na wyjazd we dwoje,. Poza tym wynajem samochodu przy 4 osobach ma sens, a przy 2 taniej jest się przemieszczać marszrutkami. Przez te ciągłe zmiany personalne nie byliśmy w stanie ustalić jakiegoś konkretnego planu zwiedzania. Na 3 dni przed wyjazdem zapadła ostateczna decyzja – jedziemy sami! Ale w dalszym ciągu nie było żadnego planu! I nie było czasu żeby go stworzyć! Jedynie na dzień przed wyjazdem zarezerwowałam 2 noclegi, żeby mieć jakiś ‘początkowy plan’. Resztę zamierzaliśmy ogarnąć na miejscu (chyba pierwszy raz pojechałam gdzieś bez planu! :D).

Już w Gruzji! Ach ta gruzińska punktualność 🙂

O 14:40 wylecieliśmy linią Wizzair z Wrocławia do Kutaisi (z lekkim opóźnieniem, ponieważ jeden Gruzin nie przeszedł pozytywnie kontroli paszportowej i było trzeba wyciągnąć jego bagaż z luku). Około 21:15 czasu gruzińskiego byliśmy na miejscu. Nasz autobus do Tbilisi miał odjechać o 21:40, więc w celu przyspieszenia procesu Piotrek został w hali przylotów w oczekiwaniu na bagaż, a ja wyszłam do głównej sali wymienić nasz bilet online na bilet papierowy oraz wyciągnąć na start troszkę gotówki z bankomatu. Do Tbilisi mieliśmy zawitać ok godziny 1:40, ale ostatecznie byliśmy tam , ok 3:00.

Dobrego złe początki!

Do zarezerwowanego hostelu dotarliśmy o niedługo po 3:0. Przed nami zjawiła się tam jeszcze jedna dziewczyna, Polka, która jechała tym samym autobusem. Pani, która wyszła jej na spotkanie była bardzo zdziwiona pojawieniem się dodatkowych osób! Stwierdziła, że hostel jest już zamknięty, a przecież zarówno ta dziewczyna, jak i my pisaliśmy maile z informacją, że dotrzemy w nocy!. Zaznaczę, że na booking ten hostel ma rzekomo recepcję czynną 24h, a jego ocena to 10 (na podstawie kilkunastu opinii). Na szczęście znalazły się dla nas 3 ostatnie łóżka w pokojach wieloosobowych.

Nie dało się tej Pani wytłumaczyć, że fakt pojawienia się 3 osób w tym samym czasie nie oznacza wspólnego przyjazdu. Ostatecznie zrezygnowaliśmy z dalszych tłumaczeń. Zapłaciliśmy rachunek za 3 osoby razem. Ja z Pauliną wylądowałyśmy w jednym pokoju, a Piotrek w drugim. W dodatku pokój, w którym mieszkał Piotrek był w oddzielnej części hostelu, zamykanej na klucz i odciętej od toalety (jak tak można ja się pytam? 😮 Piotrek zdążył jeszcze skorzystać, ale jeśli ktoś wstaje w nocy za potrzebą to ma po prostu przechlapane).

Po zaścieleniu łóżka w totalnych ciemnościach i wydobyciu pidżamy z plecaka postanowiłam się umyć, ale… Zaraz, zaraz… Przecież wszystkie kosmetyki włącznie z pastą do zębów są w plecaku Piotrka…! No nic, Paulina pożyczyła mi trochę pasty do zębów i na tym skończyła się moja wieczorna toaleta. Po 5h snu wstaliśmy, zjedliśmy grzankę z mortadelą, która była serwowana na śniadanie, wręczyliśmy swoje paszporty w celu zameldowania i uciekliśmy stamtąd czym prędzej. Nieco później tego samego dnia przyszedł do mnie email z booking, jakobym nie stawiła się w hostelu w dniu wczorajszym, oraz kolejny, o łaskawym, bezpłatnym odwołaniu mojej rezerwacji przez hostel… W ten prosty sposób nie byłam w stanie wystawić hostelowi opinii… A  w tym przypadku moja opinia by bolała, to jest pewne :p

Jak tu się dostać do Kazbegi?

Dworzec Didube.

Od razu po wyjściu z hostelu udaliśmy się metrem na dworzec autobusowy Didube, żeby stamtąd złapać marszrutkę do Kazbegi. Ledwo wyszliśmy z metra, a już otoczył nas wianuszek kierowców, przekrzykujących się wzajemnie z pytaniem o kierunek naszej podróży. Jeden z kierowców zaproponował całkiem przyzwoitą cenę 20 GEL od osoby za pokonanie tego odcinka współdzieloną taksówką i to z trzema postojami na zdjęcia w ładnych miejscach. Zgodziliśmy się na tę propozycję i ruszyliśmy do samochodu. Oczywiście jak to zwykle bywa, trzeba było trochę poczekać aż taksówka się zapełni. Kierowca zarzekał się, że zajmie to maksymalnie 20 minut. Poszliśmy więc na rynek w poszukiwaniu karty sim do telefonu.

Przygody w międzyczasie…

Po kilku nieudanych próbach w końcu udało nam się trafić w odpowiednie miejsce. Za 5 GEL kupiliśmy kartę sim sieci Beeline, a za kolejne 5 doładowaliśmy ją na 4GB internetu (na pomoc w obsłudze automatu nalegał starszy Pan, z pomocy którego skorzystaliśmy).

Następnym przystankiem była toaleta samoobsługowa. Normalnie nie rozwodziłabym się nad korzystaniem z toalety, ale z moim szczęściem mało brakowało, a zostałabym tam na zawsze :D. No dobra, przynajmniej na długo… :p. Żeby wejść do toalety było trzeba wrzucić monetę. Postąpiłam wg instrukcji i toaleta się otworzyła. Po załatwieniu swoich spraw naciskam guzik i nic!!! Drzwi się nie otwierają!!! Po lewej stronie stoi taka sama maszyna na monety jak na zewnątrz i napis w stylu ‘jeśli nie zapłaciłeś przed wejściem zrób to teraz’, ale ja zapłaciłam!!! Oczywiście plecak z portfelem oddałam Piotrkowi przed wejściem do toalety, a moje próby połączenia telefonicznego zakończyły się niepowodzeniem! Zaczęłam więc uderzać w drzwi z nadzieją, że ktoś się zorientuje, że coś jest nie tak. Całe szczęście z odsieczą przyszły mi 2 dziewczyny, które też zamierzały skorzystać z toalety. Uprzedziłam je, żeby lepiej zabrały ze sobą 1 GEL do środka by nie utknąć tak jak ja :p.

Czekamy, czekami i czekamy, aż w końcu…

Po tych przygodach wróciliśmy na parking i czekaliśmy aż się zbierze pełen samochód. Niestety poza sezonem trochę o to ciężko. Czekamy, czekamy, czekamy, ale dalej nic. Nawet jedna chętna osoba się nie znalazła! Nasze obiecane 20 minut zbliżało się do 2 godzin. (Ale to jest właśnie ta gruzińska punktualność, do której wkrótce przywykliśmy – tam czas ma inny wymiar 🙂 ). Zaczęliśmy powoli tracić cierpliwość i Piotrek poszedł rozejrzeć się za marszrutkami, ale akurat w tamtym momencie żadnej nie było i wszyscy odsyłali palcem w stronę taksówek.

Niedługo po tym podszedł do nas inny taksówkarz z szerokim, bezzębnym uśmiechem (brak obu jedynek :D) i zapytał dokąd jedziemy. Tłumaczyliśmy mu, że już mamy samochód, a on na to, że wie, że to jego kolegi i proponuje nam cenę 80 GEL. Cena nie taka zła za prywatną taksówkę z wyjazdem w tej chwili.  Jednak grzecznie dziękujemy, bo jednak 40, a 80 GEL to spora różnica.  Wolimy poczekać, aż znajdą się chętne osoby. Poszedł sobie. Po 10 minutach wraca i mówi, że weźmie nas nawet za 60, niech straci, my dalej grzecznie omawiamy. Po kolejnych 10 minutach mówi, że no dobrze, weźmie nas za te 40 i wyjeżdżamy teraz. Na taką ofertę trudno byłoby nie przystać, więc szybko zmieniliśmy pojazdy i ruszyliśmy w drogę :D.

Ciąg dalszy nastąpi.

Jeśli chcesz się dowiedzieć więcej o naszym szalonym kierowcy i o trasie przez Gruzińską Drogę Wojenną to zapraszam Cię na część 2.