Przedstawiam wam urokliwy zakątek Gruzji! Dolina Truso w pięknym, jesiennym wydaniu <3.
Jeśli chcesz się nacieszyć duszę opowieściami, a oczy widokami to zapraszam do zapoznania się z poprzednim wpisem o Cminda Sameba – najpiękniej położonej cerkwii w Gruzji! Gruzja część 3.
Dolina Truso – dojazd.
Poranek tego dnia rozpoczęliśmy od zaciekłych negocjacji z taksówkarzami. Chcieliśmy na własne oczy sprawdzić, czy Dolina Truso jest tak piękna jak na zdjęciach z internetu. Do połowy października firma Mountain Freaks organizuje przejazd w tę i z powrotem za 30 GEL od osoby, ale niestety my się już na tę opcję nie załapaliśmy więc pozostało nam negocjowanie z taksówkarzami. Pierwsza oferta jaka padła to 120 GEL. Po negocjacjach zapłaciliśmy kierowcy 90 GEL, chociaż w dalszym ciągu uważamy to za zdzierstwo, no ale cóż poradzić…
Mimo iż w Gruzji panuje ruch prawostronny, to wiele aut jest sprowadzanych z Japonii. Oznacza to, że kierownicę mają po prawej stronie. W takiej sytuacji manewr wyprzedzania staje się zdecydowanie niebezpieczniejszy niż zwykle. Ten kierowca nie jeździł jak szalony. Tzn. jak na gruzińskie warunki, bo w Polsce pewnie nadal byłby traktowany jak pirat drogowy :p. Okazało się również, że w całym tym trąbieniu, wyprzedzaniu i pędzeniu jest jakaś harmonia. W Gruzji jednokrotne trąbnięcie oznacza powitanie z innym kierowcą lub pieszym. Dwukrotne oznacza ‘uwaga wyprzedzam’, dzięki temu kierowca przed nami wie, że sam nie powinien wykonywać tego samego manewru. Dopiero trzykrotne oznacza, że ktoś się zirytował :p.
Dolina Truso jest opisywana jako najpiękniejsza, gruzińska dolina. W sezonie roi się tam od stad owiec, ale my byliśmy już po sezonie, więc nie spotkaliśmy ani jednej :D. Kierowca podwiózł nas do wioski Kvemo Okrokana, o 10:15 rozpoczęliśmy marsz. Kierowca zarządził odbiór na godzinę 16:00. Później okazało się, że 5h 45min to trochę mało na przejście tej doliny. Da się, nam się udało, ale nie mieliśmy za dużo czasu na odpoczynek i kontemplację przyrody, musieliśmy dość szybko maszerować i koniec końców byliśmy bardzo zmęczeni. Polecam zaplanować sobie 7-8h w tym miejscu, bo naprawdę warto :).
Dolina Truso – czyli 23-kilometrowy spacer.
Na samym początku trasy podbiegł do nas pies pasterski. Nie byliśmy pewni czy jest nastawiony przyjaźnie, ale okazało się, że był łagodny jak baranek i przez całą podróż nam towarzyszył (no prawie, na trochę znikał, ale po jakimś czasie znowu się pojawiał). Pierwszy odcinek o długości 4 km ciągnął się kanionem powyżej rzeki. Szliśmy cały czas w cieniu, ponieważ słońce było jeszcze dość nisko.
Widoki nie były jakieś zachwycające i już baliśmy się, że tak będzie do końca. Na szczęście po 4km wyszliśmy na polanę z cudownym widokiem na ośnieżone szczyty! Od tamtej pory widoki były wspaniałe!
Usiedliśmy sobie na skałce, otworzyliśmy plecaki żeby coś zjeść i w tym momencie, nie wiadomo skąd pojawił się ten sam pies co na początku (do tej pory nigdzie go nie było, widzieliśmy go 5min na początku i tyle) i praktycznie wskoczył Piotrkowi na kolana, żeby tylko dostać coś do jedzenia :p. Szybko schowaliśmy to co pachniało mu najbardziej (serek i szyneczka) i poprzestaliśmy na zjedzeniu jabłka i snickersa :p.
Droga ciągnęła się wzdłuż rzeki. Widoki nieziemskie, tylko ciągle zalatywało zgniłym jajem, ponieważ na całej długości Doliny znajdują się źródła mineralne :p.
Po jakimś czasie doszliśmy do opuszczonej wioski Ketrisi, w kilku słowach ‘wielka kupa gruzu’, ale za to jaka klimatyczna :). Po około 3h dotarliśmy do twierdzy Zakagori.
Dolina Truso ciągnie się jeszcze dalej, jednak nie można iść w jej głąb bez specjalnych pozwoleń. Jest to teren Osetii Południowej, czyli terytorium spornego Rosji i Gruzji. Nie ma też strachu, że na teren wejdzie się przez przypadek. Zaraz przy twierdzy znajduje się punkt patrolu straży granicznej, a strażnicy nie przepuszczą dalej nieświadomych turystów. Na twierdzę poświęciliśmy 15 minut i musieliśmy szybko ruszać w drogę powrotną. Byliśmy przekonani, że powrót zajmie nam tyle samo czasu co dojście do twierdzy, czyli ok 3h i przez to spóźnimy się na umówiony odbiór o jakieś pół godziny.
Udało nam się pokonać tę drogę w 2h30min, ale bardzo szybko maszerowaliśmy i nie robiliśmy długich przerw. Gdy wsiadaliśmy do samochodu, byliśmy umęczeni :D. Pokonaliśmy łącznie 23 km i chyba więcej nie dalibyśmy już rady w ten dzień :p.
Po powrocie.
Na obiad ponownie udaliśmy się do tej samej restauracji (Kazbegi good food). Tym razem spróbowaliśmy ciasta z mięsem oraz Tolmę – gruzińskie gołąbki, które od polskich różnią się kilkoma rzeczami. Po pierwsze są zawijane w liście z winogron. Po drugie na farsz składa się mięso jagnięce. A po trzecie podawane są z serkiem (o konsystencji twarożku). Tym razem zamierzaliśmy odpuścić picie alkoholu i zamówiliśmy herbatę dla Piotrka i kawę dla mnie. Gruzini nie piją za bardzo mleka, więc kawę dostałam bez mleka i uwaga… Od razu posłodzoną – trochę się zdziwiłam jak wzięłam pierwszy łyk :p. Ja kawy nie słodzę, ale Gruzini najwyraźniej sobie tego nie wyobrażają do tego stopnia, że słodzą jeszcze przed podaniem klientowi :p.
Z nie-picia alkoholu nic nie wyszło. W trakcie posiłku podszedł do nas jakiś Pan (chyba jeden z właścicieli) i zaczął zagadywać. Gdy dowiedział się że jesteśmy z Polski to zaczął mówić całkiem zrozumiale w naszym języku i poczęstował nas kieliszkiem czaczy. Najzabawniejsze jest to, że kiedy do nas dołączył, właśnie skończyłam mówić Piotrkowi, że już raczej Gruzja jest zbyt turystyczna żebyśmy podczas swojej wizyty zakosztowali chociaż odrobinki słynnej, gruzińskiej gościnności :). A jednak się myliłam, więc swoje słowa wycofuję 🙂
Ciąg dalszy nastąpi.
Jeśli chcesz się dowiedzieć więcej o Gruzji to zapraszam Cię na opowieści ze stolicy Gruzji – Tbilisi do wpisu Gruzja część 5. 🙂